Bliżej Świata: Kuala Lumpur na szybko
Położone na Półwyspie Malajskim miasto jest ważnym centrum biznesowym i kulturalnym. Kuala Lumpur sprawia wrażenie (a może powinienem był powiedzieć, że tego się tutaj oczekuje?) kosmopolitycznego, rozpędzonego ośrodka, które pędzi w nowoczesność.
Oczywiście historia jest tutaj obecna, ale jak w wielu azjatyckich miastach - ustępuje współczesności. Jednak odnoszę nieco wrażenie, że w tym wyścigu cywilizacyjnym, Kuala Lumpur zatraciło coś innego. Coś co sprawia, że do miasta chce się wracać, że ono wciąga i pochłania, że nawet będąc tutaj od świeta zaczyna się żyć jego życiem. Tego tutaj w moim odczuciu nie ma.
Z poznawaniem miast jest trochę tak jak wybieranie perfum. Czasem w pierwszej chwili wydają się za mocne, albo zbyt nijakie, by nagle, po kilku chwilach zaistnieć na skórze. W Kuala Lumpur pierwsze wrażenie było nijakie. Może sprawił to jet-lag albo zmęczenie podróżą. Kiedy jednak szedłem ulicą wydało mi się, że to miejsce jednak coś w sobie ma, ale szybko czar prysł.
Nie chcę przez to powiedzieć, że Kuala Lumpur nie ma nic do zaoferowania turystom. Wręcz przeciwnie. Ma. Nawet całkiem sporo. Jednak lepiej chyba potraktować je jako bazę wypadową w okolice, a na jego zwiedzanie poświęcić maksymalnie dwa dni.
Pierwszą, wielką zaletą malezyjskiej stolicy jest obecność dużej ilości zieleni. Niejednokrotnie daje ona upragniony cień podczas piekących upałów. Z drugiej strony, trochę oswaja miasto i nadaje mu egzotycznego zabarwienia. Niemal w samym centrum znajduje się duży ogród botaniczny, którego założycielami byli jeszcze brytyjscy kolonialiści. Obecnie jest to świetne miejsce na spacer. Można się także wybrać do znajdującego się tutaj Ptasiego Parku. Jest to największa ptaszarnia na świecie, w której ptaki nie są trzymane w klatkach, a na wolnej przestrzeni. Niestety jest to także dość droga wizyta. Dużo taniej wejść można na farmę motyli.
Choć Malezja położona jest wśród krajów buddyjskich, akurat w tym kraju dominuje islam. Buddyzm deklaruje tylko ok. 17 proc. mieszkańców stolicy. Dlatego na ulicach widok powszechny to kobiety w czarczafach, a śpiew muezina wzywający na modlitwę to element charakterystyczny tkanki dźwiękowej miasta.
Wizyta w Narodowym Meczecie to w równym stopniu pouczająca lekcja co ciekawa przygoda. Obowiązuje specjalny strój, nie wejdzie się tutaj w krótkich spodniach czy z odsłoniętymi ramionami. Przy wejściu trzeba ubrać się w dość zabawne liliowe płaszcze. To i tak nie gwarantuje wejścia do sali modlitwy, bo ta dostępna jest tylko dla muzułmanów. Spotykam tutaj za to sympatyczną przewodniczkę, która przez godzinę opowiada o islamie, by na koniec zaproponować… przejście na tą religię.
Opodal meczetu mieści się doskonałe Malajskie Muzeum Sztuki Islamskiej. Sama nazwa tej placówki jest dość myląca – bowiem zgromadzono tam religijne artefakty właściwie z całego świata. Ciekawe są także makiety największych i najważniejszych świątyń muzułmańskich z Azji, Europy i… Ameryki Północnej.
Dla mnie najciekawsze są jednak pamiątki po okresie kolonialnym. Większość z nich skupia się na Placu Medreka. Dawniej obywały się tutaj ważne zgromadzenia. Teraz plac również jest świadkiem wielu wydarzeń, jednak przeważnie o nieco mniejszym znaczeniu. Odbywają się tutaj otwarte koncerty i inne imprezy. Nad wszystkim króluje jednak największy na świecie maszt, na którym powiewa malezyjska flaga.
Na północnej pierzei placu stoi niewielki biały kościółek. Aż trudno uwierzyć, że to katedra Najświętszej Maryi Panny.
Dookoła placu Medreka rozwinęła się jeszcze na przełomie XIX i XX w. sieć ulic, których zabudowa pamięta te czasy. Z wielkim jednak bólem przyszło mi spoglądać na wiele architektonicznych perełek, które obecnie popadają w ruinę. Inne niestety ustępują miejsca nowej zabudowie. Jeszcze inne – poddano szpetnej "renowacji".
Hala Targowa wybudowana została w 1888 r. Tutaj nareszcie można kupić pamiątki! Jednak o wiele ciekawsze są sprzedawane tutaj rękodzieła hinduskie, chińskie i malajskie. Na pierwszym piętrze budynku usytuowano restauracje. Tutaj decyduję się na wyśmienitą zupę, która nie tylko świetnie smakuje, ale i nie kosztuje majątku.
Na koniec zostaje jeszcze Kuala Lumpur nowoczesne. To miejsce dla miłośników szklanych domów, łowców najwyższych budynków świata i klientów butików odzieżowych modnych i drogich projektantów. To taka sama pułapka jak inne tego typu miejsca. Nie mieć tutaj selfie dla wielu to co najmniej świętokradztwo.
Petronas Twin Towers stały się symbolem Kuala Lumpur na miarę Wieży Eiffla. Już jakiś czas temu przestały być najwyższym budynkiem na świecie. Wciąż jednak wzbudzają podziw i zachwyt. Dlatego przybywa tutaj masa turystów i nieraz ciężko zrobić zdjęcie bez "gości" w kadrze. Na pomost łączący obie wieże można wjechać, jednak godziny są ściśle określone, cena niezbyt przystępna. Atrakcja? Jak kto woli…
fot. Mirosław Pachowicz