Hotel Vivenda dos Palhacos w Goa

21 stycznia 2017 11:00
Vivenda dos Palhacos, prowadzony przez rodzeństwo urodzonych w Indiach Brytyjczyków, to hotel wyróżniający się atmosferą, stylem i położeniem poza opanowanymi przez turystów plażami indyjskiego stanu Goa. Docenią go osoby szukające spokoju i ciszy.
Reklama
Hotel Vivenda dos Palhacos ("willa klaunów" po portugalsku) to fantastyczne miejsce na nocleg w Goa. Niewielki, butikowy hotel łączy w sobie wszystko, czego można oczekiwać od tego typu obiektu - rodzinną atmosferę, czarujących gospodarzy z mnóstwem historii i wielką wiedzą o regionie, indywidualnie zaprojektowane pokoje, świetną kuchnię, dwa domowe psy rasy basset... i wiele więcej.

Obiekt znajduje się w wiosce Majorda w środkowej części stanu Goa, ok. 16 km na południe od międzynarodowego lotniska w Dabolim (Vasco da Gama) i ok. 30 km na południe od stolicy stanu, Panjim. Ważny węzeł kolejowy Madgaon (Margao) położony jest ok. 10 km na zachód od hotelu.


Właściciele obiektu, rodzeństwo Charlotte i Simon Haywardowie, wprost deklarują, że nie chcą przyciągać turystów "masowych". Dlatego hotel znajduje się na uboczu, poza najpopularniejszymi resortami, a droga do niego nie jest w żaden sposób oznaczona. Mimo to, wiedząc o nim, nie jest trudno trafić ani na skuterze, ani taksówką czy autorikszą. Goście mogą też zamówić odebranie z lotniska lub dworca przez personel hotelu.

Hotel składa się z kilku budynków. Główny to portugalska willa z 1929 r. (Goa było portugalską kolonią, z czego wynika unikalny charakter tego najmniejszego w Indiach stanu). Za nią kryje się starszy indyjski dom oraz kilka budynków gospodarczych, a także dawny garaż przerobiony na największy pokój.

Już samo wejście do hotelu daje poczucie, jaki jest ten obiekt. Kuta, zarośnięta palmami kokosowymi brama z hasłem "Eat. Drink. Sleep." wygląda bardziej na wejście do prywatnego domu niż hotelu - bo tak naprawdę, Vivenda dos Palhacos to niemal prywatny dom, gdzie turyści faktycznie są gośćmi, a nie tylko klientami.


Na werandzie najczęściej gości wita domowy basset Gigolo i kundel Kitten, a czasem także domowy kot. To tylko potęguje wrażenie, że wchodzimy do czyjegoś domu.


W hotelu nie ma typowej recepcji. Funkcję tę pełni duży i zastawiony antykami (z dużym stylem, w żadnym wypadku nie zagracony) salon. Skórzane kanapy, drewniane fotele z miękkimi poduszkami, przełamujące nieco stylistykę modernistyczne lampy i nowoczesne obrazy na ścianach tworzą naprawdę ciekawą przestrzeń. Atmosferę starego domu podkreśla świecznik na środku korytarza, z którego ściekają gigantyczne kaskady zastygniętego wosku.


W całym hotelu znajduje się jedynie osiem pokojów. Zamiast numerów, mają one swoje nazwy, odnoszące się do miast i regionów w Indiach, których żyli Haywardowie. Każdy pokój jest inny zarówno pod względem układu i wielkości, jak i wystroju. Wszystkie mają łazienki, żaden nie ma telewizora ani telefonu (choć, jak z właściwym sobie brytyjskim humorem mówią Haywardowie - obydwa te cholerstwa mogą zostać zainstalowane na potrzeby dzieci czy podczas dużych wydarzeń sportowych). Pokoje mieszczą co najmniej dwie osoby (niektóre więcej) i mają klimatyzację.

W portugalskiej willi mieszczą się pokoje Konnagar (m.in. z żeliwną wanną sprowadzoną z Królewskiego Jacht Klubu w Bombaju) i Alipore z widokiem na plantację kokosów. W indyjskim domu zlokalizowano pokoje: Madras (z łazienką na świeżym powietrzu), Ballygunge w stylu gudżarackim oraz Ooty z prywatnym wejściem z dziedzińca. Niezależnymi budynkami są pokoje: Chanpara (który jest namiotem), Chummery (domek z dwoma werandami) i dwupiętrowy Darjeeling w dawnym garażu.


My testowaliśmy pokój Ooty, który jest utrzymany w minimalistycznej estetyce - jest niemal całkowicie biały. Dwuosobowy, bardzo wygodny materac leży na murowanym łóżku będącym elementem konstrukcji budynku.


W Ooty znajduje się też szeroka kanapa, kilka fotograficznych aktów na ścianach i subtelne oświetlenie - to ostatnie, choć wygląda bardzo dobrze, nieco utrudnia np. czytanie po zmroku. Elektryczność w hotelu jest bardzo niestabilna, a natężenie prądu niskie, co jest jednak bolączka całych Indii.


Goście mają do dyspozycji w pokoju gruby skoroszyt z informacjami o hotelu i okolicy. Jest on w formie indeksu, a wiele wpisów poza informacjami daje też powód do śmiechu. Nie każdy pewnie doceni humor Haywardów - to typowo brytyjska forma, która często może wydawać się snobizmem czy pogardą (gospodarze nie kryją np. swojej niechęci do głośnych turystów). Jednak po poznaniu Simona i Charlotte nie można mieć wątpliwości do tego, że w rzeczywistości są oni niezwykle ciepłymi ludźmi. Skoroszyt informacyjny to często po prostu zabawna lektura.


W każdym pokoju jest też termos z chłodną wodą pitną i kilka broszur lokalnych atrakcji.

Łazienki, podobnie jak same pokoje, są różne, ale we wszystkich goście mają do dyspozycji prysznic lub wannę, zachodnią toaletę i podstawowe kosmetyki.


Rodzinna atmosfera hotelu skłania do spędzania czasu w przestrzeniach wspólnych. Najbardziej atrakcyjny jest oczywiście ogród z 12-metrowym basenem. Jest on wystarczająco głęboki do pływania, a zbudowana na końcu przez Simona stylizowana brama nadaje temu miejscu lokalny charakter (o ile komuś nie wystarczą palmy kokosowe).


Obok basenu znajduje się 22-osobowy stół, przy którym można zjeść lunch lub kolację, lub po prostu posiedzieć z książką czy notesem. W cenie noclegu zawarte są tylko śniadania, ale niewielka restauracja w hotelu serwuje doskonałe przekąski i kolacje. Ceny jak na Indie są wysokie, ale wyborność potraw je uzasadnia. Warto skosztować też świeżo przygotowywanych orzeźwiających lassi, czyli shake'ów owocowo-jogurtowych.


Można je wypić nie tylko przy dużym stole, ale również przy kilku mniejszych na dziedzińcu hotelu czy przy barze. W hotelu serwowane są też dobre drinki, ale gospodarze polecają przede wszystkim bardzo mocne piwo Haywards 5000. Zbieżność nazwy i nazwiska właścicieli obiektu nie jest przypadkowa - produkcję mocnych alkoholi pod marką Haywards zapoczątkował dziadek Simona i Charlotte. Obecnie browar należy już jednak do koncernu SABMiller. Simon oferuje gościom piwo za darmo, o ile pobiją rekord domu - 12 wypitych pod rząd butelek.


Obfite śniadania, jak wszystko w hotelu, przypominają raczej domowe spotkanie. Słoiki z dżemami, dzbanki z sokami, sery i inne dania "bufetowe" są po prostu wyłożone na wspólnym stole, przy którym jedzą i rozmawiają wszyscy goście. Do zimnych potraw można domówić np. naleśniki albo potrawy indyjskie z kuchni. Serwowana jest także doskonała kawa, co w tej części Indii jest rzadkością.


Po śniadaniu warto przejść się po hotelu, bo w jego zakamarkach poukrywane są prawdziwe perełki. Jak choćby ukryty na bocznej werandzie stół do brydża, czy wystawione na innej werandzie dwa... stare fotele dentystyczne.


Jedynym minusem hotelu Vivenda dos Palhacos jest oddalenie od plaży - idzie się na nią ok. 15 minut, można też podjechać skuterem lub hotelową autorikszą w ok. 3 minuty. Jednak sama plaża rekompensuje ten dojazd - Majorda jest mniej popularna wśród turystów niż Benaulim, Utorda czy położone na południu stanu Palolem, więc poza szczytem sezonu może się zdarzyć, że na plaży nie będzie nikogo poza rybakami.


Vivenda dos Palhacos jest położona w wiosce, co powoduje, że bywa tam głośno - acz i tak znacznie ciszej, niż prawie gdziekolwiek indziej w Indiach. To jednak minimalne mankamenty - z całego serca możemy polecić Vivenda dos Palhacos, choć z pewnością nie osobom, które w Goa szukają dzikich imprez na plaży do rana.

Informacje praktyczne

Nazwa: Vivenda dos Palhacos

Położenie: Majorda, Goa, Indie

Kategoria: hotel butikowy, niezależny

Ceny: poza sezonem ceny za pokój ze śniadaniem wahają się od 290 do 460 zł za noc; w sezonie ceny wzrastają do 460-780 zł za noc ze śniadaniem


fot. Dominik Sipinski

Ostatnie komentarze

 - Profil gość
Reklama
Kup bilet Więcej
dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Wizy
Rezerwuj hotel
Wizy
Okazje z lotniska

dorośli
(od 18 lat)
młodzież
(12 - 18 lat)
dzieci
(2 - 12 lat)
niemowlęta
(do 2 lat)
Rezerwuj hotel
Wizy