Pasażerowie LOTu: To było straszne!
Reklama
Pojawia się coraz więcej - niestety wciąż mało oficjalnych - doniesień dotyczących awaryjnego lądowania samolotu Polskich Linii Lotniczych LOT w Toronto. Samolot lądował na lotnisku w Kanadzie w nieco ponad godzinę po tym, jak wystartował z Chicago w kierunku Warszawy.
Jak donosi portal tvn24, w samolocie, najprawdopodobniej na skutek silnych turbulencji, doszło do awarii czujnika prędkości. Pasażerowie i załoga Boeinga znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie - donoszą media.
- Było strasznie. Myślałem, że to już koniec - powiedział "Dziennikowi" jeden z pasażerów feralnego lotu. Obawy pasażerów były w pełni uzasadnione, zwłaszcza, gdy każdy ma w pamięci tragedię pasażerów lotu AF 447. Dowiadujemy się, że maszyna LOTu wpadła w silne turbulencje już nad Atlantykiem, oddalona od lądu, w rejonie silnych burz.
- Samolotem trzęsło niemiłosiernie. Po kolejnym wstrząsie zrobiło się ciemno, jakby wszystkie systemy elektroniczne przestały działać - opowiadał pasażer. Po chwili światło się zapaliło, ale maszyna wydała dźwięk "jakby kadłub rozpadał się na części". Okazało się, że maszyna zaczęła wtedy gwałtownie spadać. Na specjalistycznych amerykańskich portalach lotniczych można znaleźć zapisy informacji radarowych lotu 002 - widać, jak w ciągu trzech minut boeing traci ponad dwa kilometry wysokości - czytamy w "Dzienniku".
Media spekulują, że tylko dzięki temu, iż piloci w porę zorientowali się, że wskazania zegarów są mylne i doszło do awarii prędkościomierza, udało się uniknąć tragedii. Jedyną słuszną decyzją załogi było także zawrócenie maszyny i lądowanie najbliżej, jak to możliwe.
Jak widać, pożywką dla mediów jest doszukiwanie się sensacji i niemalże tragedii w takich właśnie przypadkach. Czytamy, że samolot spadał - 2 kilometry w ciągu trzech minut to około 11 m/s - czy to jest spadanie, czy tylko zwykłe obniżanie lotu? Niewykluczone, że pilot obawiając się dekompresji na tak dużej prędkości, zaczął obniżać lot.
Czytając liczne fora, na których wypowiadają się z kolei inni pasażerowie, dowiadujemy się, iż media i "tajemniczy rozmówcy dziennikarzy" robią wielkie halo z niczego. Faktem są silne turbulencje, a piloci zawrócili nie chcąc ryzykować przelotu przez silne burze, o których było wiadomo. Zagadką pozostaje fakt, jak w 70 minut lotu, samolot wykonał trasę z z Chicago nad ocean, a stamtąd do Toronto. Taki "trójkąt" w tak krótkim czasie wydaje się być niemożliwy - stąd tyle naszych wątpliwości i irytacji.
Niestety, póki co, opierać można się tylko na spekulacjach i możliwe, że "rozdmuchanych" doniesieniach niemalże plotkarskich - gdyż do tej chwili nikt z LOT-u nie skomentował incydentu.
Boeing 767-300, (SP-LPA) Polskich Linii Lotniczych LOT lecący z Chicago do Warszawy lądował awaryjnie w Toronto 19 czerwca. Na pokładzie było 206 pasażerów i 10 członków załogi. Nikomu nic się nie stało.
Jak donosi portal tvn24, w samolocie, najprawdopodobniej na skutek silnych turbulencji, doszło do awarii czujnika prędkości. Pasażerowie i załoga Boeinga znaleźli się w ogromnym niebezpieczeństwie - donoszą media.
- Było strasznie. Myślałem, że to już koniec - powiedział "Dziennikowi" jeden z pasażerów feralnego lotu. Obawy pasażerów były w pełni uzasadnione, zwłaszcza, gdy każdy ma w pamięci tragedię pasażerów lotu AF 447. Dowiadujemy się, że maszyna LOTu wpadła w silne turbulencje już nad Atlantykiem, oddalona od lądu, w rejonie silnych burz.
- Samolotem trzęsło niemiłosiernie. Po kolejnym wstrząsie zrobiło się ciemno, jakby wszystkie systemy elektroniczne przestały działać - opowiadał pasażer. Po chwili światło się zapaliło, ale maszyna wydała dźwięk "jakby kadłub rozpadał się na części". Okazało się, że maszyna zaczęła wtedy gwałtownie spadać. Na specjalistycznych amerykańskich portalach lotniczych można znaleźć zapisy informacji radarowych lotu 002 - widać, jak w ciągu trzech minut boeing traci ponad dwa kilometry wysokości - czytamy w "Dzienniku".
Media spekulują, że tylko dzięki temu, iż piloci w porę zorientowali się, że wskazania zegarów są mylne i doszło do awarii prędkościomierza, udało się uniknąć tragedii. Jedyną słuszną decyzją załogi było także zawrócenie maszyny i lądowanie najbliżej, jak to możliwe.
Jak widać, pożywką dla mediów jest doszukiwanie się sensacji i niemalże tragedii w takich właśnie przypadkach. Czytamy, że samolot spadał - 2 kilometry w ciągu trzech minut to około 11 m/s - czy to jest spadanie, czy tylko zwykłe obniżanie lotu? Niewykluczone, że pilot obawiając się dekompresji na tak dużej prędkości, zaczął obniżać lot.
Czytając liczne fora, na których wypowiadają się z kolei inni pasażerowie, dowiadujemy się, iż media i "tajemniczy rozmówcy dziennikarzy" robią wielkie halo z niczego. Faktem są silne turbulencje, a piloci zawrócili nie chcąc ryzykować przelotu przez silne burze, o których było wiadomo. Zagadką pozostaje fakt, jak w 70 minut lotu, samolot wykonał trasę z z Chicago nad ocean, a stamtąd do Toronto. Taki "trójkąt" w tak krótkim czasie wydaje się być niemożliwy - stąd tyle naszych wątpliwości i irytacji.
Niestety, póki co, opierać można się tylko na spekulacjach i możliwe, że "rozdmuchanych" doniesieniach niemalże plotkarskich - gdyż do tej chwili nikt z LOT-u nie skomentował incydentu.
Boeing 767-300, (SP-LPA) Polskich Linii Lotniczych LOT lecący z Chicago do Warszawy lądował awaryjnie w Toronto 19 czerwca. Na pokładzie było 206 pasażerów i 10 członków załogi. Nikomu nic się nie stało.